Dzień dobry

Dzień dobry w tym pięknym dniu. Słońce sprzyja inwencji, a dziś moja objawiła się chęcią założenia bloga. Bo czemu nie. Nie zamierzam (choć zobaczymy jak to wyjdzie w praktyce) wylewać tu żółci. W założeniu ma być to blog optymistyczny, taki ogólnie o wszystkim i o niczym: o tym co robię (choć bez przesady, nie będzie to moje reality show), o tym co myślę, itd. Pewnie wiele osób stwierdzi, że standardowe bzdury, na czytanie których czasu szkoda, ale co mi tam. Skoro mam ochotę coś pisać i skoro - póki co - nikt tego nie zabrania i nie nakazuje rejestrować mi prasówki, to sobie popiszę :) A może kiedyś coś z tego mi się przyda...


Dziś na przykład mamy piękną, słoneczną pogodę. Powietrze jest rześkie i czyste, bo w nocy padał deszcz i jeszcze nie obeschły wszystkie kałuże. Przyroda jest cudowna - rośliny mają mój ulubiony świeżo-zielony kolor, ptaki przekrzykują się i bawią. Wczoraj wróciły jerzyki i zabrały się od razu za wcinanie komarów i innych owadów, które ostatnimi czasy dość mocno się namnożyły. Niech im wyjdzie na zdrowie :) I oby nałapały ich jak najwięcej. Na łąkach latawce, dmuchawce, wiatr... Pod wieczór jadę na przejażdżkę rowerową w pola, posłuchać rechotu żab i nacieszyć oczy zielenią. Co prawda natrętnie przychodzące od różnych sklepów odzieżowych sms-y zachęcające do zmiany garderoby kuszą, ale jednak nie będę tracić czasu w taką pogodę na chodzenie po sklepach. No chyba, że się sprawdzą prognozy zapowiadające deszcze i kolejne ochłodzenie choć oby nie, bo na jutro zaplanowałam sobie sporo prac na świeżym powietrzu.


A wkrótce będą świeże truskawki, prosto z pola. Już się nie mogę doczekać. Mam ochotę na knedle i drożdżówkę z truskawkami. Ostatnio dwa razy kupiłam truskawki spod folii. Za pierwszym razem były słodkie i przepyszne, żadnych spleśniałych, trzy lekko przygniecione. Pachniała nimi cała kuchnia. Za drugim razem, kupionym w tym samym miejscu, dwa dni później... cóż... miało nie być narzekania, ale cóż zrobić skoro pod warstwą pięknych truskawek było mnóstwo spleśniałych, czego przez drewniany koszyczek nie dało się zauważyć, zresztą poukładanych pleśnią do dołu. Połowę wyrzuciłam. Nad drugą połową mocno się zastanawiałam, bo jakoś tak dziwnie śmierdziała spalinami czy jakimiś innymi smrodami. Tak czy inaczej postanowiłam, że poczekam na bardziej naturalne - mam nadzieję, bo o ile kiedyś przy drogach stali ludzie, którzy sprzedawali truskawki bezpośrednio od rolników, o tyle teraz biorą prosto z giełdy i od kogo się trafią, takie bęc. Optymistycznie będę jednak dobrej myśli licząc na pyszne dostarczanie witaminy C.

Komentarze

Popularne posty