Pracowite wakacje

Ho, ho, ho - że tak zacytuję skomercjalizowanego nieświętego mikołaja. Lato minęło na blogu beze mnie i z pięknego cieszącego świeżą zielenią i pierwszymi kwiatami maja, zrobił nam się wrzesień z pierwszymi opadającymi z drzew liśćmi.

Wakacje upłynęły nam - zgodnie z przewidywaniami - remontowo, pracowicie, za to cieszy sukces, czyli wszystko udało się wyśmienicie i efekt naszej pracy wszystkim co najmniej się podoba, jeśli nie zachwyca. Elektryczne przeróbki za to okazały się bardzo praktyczne i wprost nie wiem, jak się mogłam bez pewnych rozwiązań obyć do tej pory :)

Dziecko sporo w tym roku wyjeżdżało. My byliśmy tylko na długo - weekendowym wypadzie nad jezioro, o którym pisać nie będę, bo z pogodą trafiliśmy jak kulą w płot: zimno i deszczowo, poza tym byliśmy u jednych i drugich rodziców. Z rozpędu zabrałam się u moich za porządkowanie strychu. Co ja tam zastałam to się w głowie nie mieści - starą, przedwojenną maszynę do szycia po babci (którą siostra od razu zabrała do siebie), mnóstwo różnej wielkości stareńkich żelazek i żelazeczek, które zabrała druga siostra :) pełno pudeł ze stareńkimi papierami: nasze szkolne książki i zeszyty, stare książki, które się wieki temu rozleciały i miały trafić do introligatora, bo wyrzucić było szkoda, jakieś foremki, wykroje (ze starych Burd), gazety sprzed kilkunastu i kilkudziesięciu lat (głównie babskie i Perspektywy), taty rozliczenia z czasów, gdy wieki temu prowadził firmę (sporo papierów, ale dziś jest ich jeszcze więcej, mimo że do wszystkiego jest teraz odpowiedni program księgowy, w latach 90-tych wystarczyła za całe rozliczenie, no chyba że nie wszystko znalazłam), no i nasze rysunki przedszkolne i szkolne :) Poza tym znalazłam ogromną ilość rzeczy zepsutych i części "które mogą się jeszcze przydać", kawałki mebli, wędki po dziadku i ogólnie komplet rzeczy na ryby, mój pierwszy monitor do komputera (zepsuty kilkanaście lat temu), wanienkę do kompania dzieciaków, części do dwóch łóżeczek, karimatę z czasów, kiedy jeździliśmy pod namioty i nasz stary, totalnie zniszczony (wypłowiały i ze śladami pleśni) namiot, lamp i kloszy niezliczoną ilość, sporo rzeczy materiałowych w stylu - stare firany, ręczniki, zasłonki... No i mnóstwo innych rzeczy, które trudno tu wymienić. Jak to się mówi: tylko dziada z babą tam brakowało, no chyba, że byli tylko w tym rozgardiaszu ich nie zauważyłam ;) No więc zrobiłyśmy porządek, bo później przyłączyły się siostry na poszukiwanie skarbów. Papiery i rzeczy drewniane poszły na opał (oj, będą mieli czym palić), część sobie zabrałyśmy, pozostałe posegregowałyśmy i powywalałyśmy, a to co się nie zmieściło zapakowałyśmy do worków i przygotowałyśmy na kolejne wyrzucanie. Na strychu zostały trzy szafki z rzeczami, których mama nie pozwoliła wyrzucić i broniła ich jak niepodległości. Poza tym został porządek i pustka, jakby przeszła tamtędy wichura i wszystko wymiotła. Oczywiście zgodę na zrobienie porządku dostałam dopiero po postraszeniu strażą pożarną kontrolującą strychy, na których nie powinno znajdować się nic łatwopalnego (tak, wiem, straszna ze mnie kłamczucha, ale to dla jej dobra, bo takie rzeczy naprawdę się nie powinny tam znajdować).

A teraz rozpoczął się kolejny rok szkolny i kolejny "normalny" okres w pracy. W tym roku to czas odpoczynku po intensywnych wakacjach :)

A kto wie, może uda się wyjechać w październiku na tydzień w Beskidy albo Bieszczady... Tak by mi się marzyło...

Komentarze

Popularne posty